Czy Twoje dziecko zasłużyło? O wychowaniu do grzeczności…

 

Gdyby ten wpis powstał rok temu, z pewnością byłby bardziej skrajny niż w chwili obecnej. Dzisiejszy tekst nie wynika z chęci wymądrzania się lub narzucania swojego obrazu świata. Do rozmaitych doświadczeń dochodzę swoją indywidualną drogą, metodą prób i błędów. Nie boję się o nich pisać. Myślę, że każdy z Was to rozumie. Trudno byłoby znaleźć moment życia, w którym nie popełniamy błędów, nie mamy potknięć lub (aby inaczej to nazwać) nie odbieramy cennych życiowych lekcji. One najlepiej kształtują nas jako ludzi.

W dzisiejszym wpisie chciałam wspomnieć o grzeczności.

Dlaczego akurat o niej?

Ponieważ za kilkanaście dni Mikołaj, w związku z czym pokusa pojawi się wiele, wiele, wiele razy. U kogo się ona nie pojawia. Każdy człowiek, który ma potrzebę łatwości, spokoju, bycia słuchanym może chcieć zmienić zachowanie dziecka tymi kilkoma słowami. Tym bardziej, że okazja jest ku temu sprzyjająca.

– “Do jakich dzieci przychodzi święty Mikołaj?” – można by było zapytać najmłodszych.

Jestem ciekawa, jak wielu z nich odpowiedziałoby, że “do grzecznych”.

Wtedy zapytałabym ich:

– “A co to znaczy grzeczne dziecko?”

i poczekałabym na odpowiedź.

Spróbowałabym nauczyć ich tego, czego sama uczyłam się w ostatnich latach.

Chcecie wiedzieć, czego ja się nauczyłam o tak pożądanej “grzeczności”?

Że ona nie istnieje 🙂

A jeśli jest przez dorosłych wyuczona, to z reguły nie niesie ze sobą tego, co chcielibyśmy by niosła.

Czy chcielibyście jako dorośli być postrzegani jako grzeczni? Czy ta etykieta przeznaczona jest / powinna być tylko dla dzieci? Czy używając tego słowa nie mamy na myśli bardziej “pożądanego społecznie zachowania”?

W moim odczuciu grzeczność to pułapka. A raczej dążenie do grzeczności jest pułapką. Bo co ona właściwie oznacza? Że mam nikomu nie sprawiać kłopotu swoim zachowaniem? Że powinnam zachowywać się zgodnie z czyimś oczekiwaniem? Że mój gorszy nastrój lub zdenerwowanie oraz wynikające z tego niezbyt chlubne zachowanie doprowadzą do nazwania mnie “niegrzeczną”?

Zastanawialiście się nad tym, kiedy zwykle pada to słowo skierowane w stronę dziecka?

Zamknijcie na moment oczy. Zastanówcie się… Jakie zachowanie przyczynia się do używania tego słowa. Co robi dziecko nazywane “niegrzecznym”?

– Bije, kopie, rzuca zabawkami?
– Krzyczy, płacze, złości się?
– Mówi nieprzyjemne słowa?
– Trzaska drzwiami?
– Piszczy, szczypie, szarpie, kopie?
– Wychodzi do drugiego pokoju?
– Mówi, że wyprowadzi się z domu, że nie chce was widzieć, żebyście wyjechali do pracy?
– naśladuje Wasz sposób mówienia, gestykulowania oraz mimikę?
– Mówi nie?

A teraz zastanówcie się, jak zachowuje się dziecko (oraz człowiek dorosły), który przeżywa trudności. Ma trudne emocje – złość, zazdrość, żal, smutek, rozczarowanie, niepokój, lęk?

Ponownie zamknijcie oczy i zobaczcie swoje dziecko (lub siebie) w chwili, gdy po prostu jest mu/Wam źle. Np. wtedy, gdy inne dziecko zabrało mu zabawkę lub go ugryzło, gdy musi zbyt szybko (w jego odczuciu) opuścić plac zabaw, gdy musi skończyć przyjemną zabawę i iść się kąpać, gdy zostało niesłusznie o coś oskarżone, gdy słyszy trudne dla siebie słowa, których nie rozumie? Jak może się zachowywać takie dziecko? Co robi?

– Bije, kopie, rzuca zabawkami?
– Krzyczy, płacze, złości się?
– Mówi nieprzyjemne słowa?
– Trzaska drzwiami?
– Piszczy, szczypie, szarpie, kopie?
– Wychodzi do drugiego pokoju?
– Mówi, że wyprowadzi się z domu, że nie chce was widzieć, żebyście wyjechali do pracy?
– naśladuje Wasz sposób mówienia, gestykulowania oraz mimikę?
– mówi nie?

Jeśli oba rodzaje zachowań są podobne, spróbujmy się zastanowić, czy nie lepiej zmienić nasz komunikat, wysyłany w stronę dziecka. Skoro zachowania “niegrzecznego” dziecka są bardzo podobne do zachowań dziecka przeżywającego trudności, czy nie lepiej pomóc mu zrozumieć, co się z nim dzieje? I zwyczajnie to nazwać? Opisać to, co widzimy? Bez nadawania temu etykiety lub znaczenia? Bez oceniania? Stygmatyzowania, szydzenia, krytykowania, moralizowania, pouczania?

Czy zamiast “jesteś niegrzeczny” lub “bądź grzeczny” nie lepiej byłoby powiedzieć dziecku:

– “Widzę, że jest ci trudno.”
– “Widzę, że jesteś tak zdenerwowany, że masz ochotę kopać i bić”.
– “Widzę, że jesteś wściekły, że musimy już wracać. Z tej wściekłości masz ochotę krzyczeć i piszczeć?”
– “Widzę, że jest ci smutno, że Ania nie chce się z tobą bawić. Chce ci się płakać?”
– “Widzę, że ciężko ci teraz mnie słuchać. Masz ochotę powtarzać moje słowa i wszystko, co mówię.”

Czy takie mówienie jest łatwe?

Nie zawsze. Szczególnie wtedy, gdy sami jesteśmy w silnych emocjach. Gdy czujemy, że brakuje nam cierpliwości. Gdy mamy poczucie, że zachowanie dziecka z jakiegoś powodu wywołuje w nas silne uczucia, złe wspomnienia, złość i wściekłość.

Wówczas zdecydowanie łatwiej będzie skrócić komunikat skierowany w stronę dziecka po to, by “zaprzestało zachowania”, które wyzwala w nas mieszankę niechcianych myśli i uczuć. Łatwiej powiedzieć:

– “Ale ty jesteś niegrzeczny”.
– “Popatrz na Łukaszka, jaki on jest grzeczny”
– “Czy Basia zachowuje się tak niesfornie, jak ty?”
– “Oooo mój drogi. Jak ty się będziesz tak zachowywał, to w tym roku Święty Mikołaj na pewno do Ciebie nie przyjdzie. I co? Inne dzieci dostaną wymarzony prezent, a ty rózgę. Jak chcesz dostać coś od Mikołaja, musisz się słuchać”.

Małe dzieci biorą takie informacje za pewnik. Nierzadko są zalęknione i zastanawiają się, czy to, że krzyknęły do rodzica lub próbowały go uderzyć jest już wystarczającym powodem do otrzymania rózgi lub bycia pominiętym przez Mikołaja, który “widzi, patrzy”.

– “Matko, przecież nie zniszczę mojemu dziecku dzieciństwa, jak spróbuję je zdyscyplinować słowem “grzeczny”. No weźmy nie popadajmy w paranoję.” – mógłby się ktoś oburzyć.

Oczywiście, że nie zniszczymy dzieciństwa. Jeśli jednak możemy zrobić coś inaczej, komunikować się w sposób, który będzie bardziej służył drugiemu człowiekowi, to czemu nie? Jeśli cisną nam się na usta słowa, których moglibyśmy potem żałować, zróbmy STOP. Przyjrzyjmy się sobie. Otrzymujemy ważną informację o nas samych, o naszych potrzebach, o naszych tęsknotach, o naszych trudnościach. Otrzymujemy sygnał, iż warto, byśmy się sobą zaopiekowali.

Dodatkowo, za każdym razem, gdy w trudnym momencie pojawi się pokusa, by dziecko “spacyfikować”, “szybko zdyscyplinować” zadajmy sobie pytanie: “Czy gdybym był moim dzieckiem i przeżywał trudności, będąc na jego miejscu, chciałbym/chciałabym usłyszeć słowa, które właśnie cisną mi się na usta?” Dla mnie jest to zwykle wystarczający sygnał i podpowiedź, by wiedzieć, co robić.

Na koniec chciałam podać Wam bardzo namacalny przykład tego, że oprócz słów dla dzieci wielkie znaczenie ma intencja osoby dorosłej. Jej nastawienie, jej zdolność, umiejętność przyjmowania dziecięcych uczuć i zachowań.

W trudnej ostatnio sytuacji, moja córka zetknęła się z dwiema postawami osób dorosłych – tak podobnymi i różnymi jednocześnie.

Odczuwając strach i ból usłyszała od jednej pań wypowiedziane kojącym głosem słowa: “Nie płacz. Nie bój się. Wszystko będzie dobrze”. Pani się do niej uśmiechnęła, wysłała serdeczne, ciepłe spojrzenie, dała poczucie bezpieczeństwa.

Tego samego dnia, kilkadziesiąt minut później od innej pani usłyszała: “No nie płacz już. Nie ma co się bać. Tutaj od rana same beksy”. Powiedziałam Pani, że dziecko ma prawo płakać, gdy się boi i gdy je boli. I żadna z niej beksa. Pani, dość zaskoczona moją reakcją odpowiedziała krótko: “Oczywiście”.

Gdy rozmawiałam później z Lilą o tym, czego doświadczyła, ona sama powiedziała, że nawet pomimo faktu, że pierwsza pani mówiła “nie płacz” to nie było jej źle, bo czuła, że pani daje jej bezpieczeństwo i pociesza. Postawa drugiej natomiast sprawiła, że czuła się najzwyczajniej w świecie źle.

Często powtarzam Lilci: “masz prawo się: bać, płakać, popełniać błędy”.

Jeśli jednak usłyszy ona “nie bój się, nie płacz”, jednak będzie miała poczucie, że dana osoba okazuje wsparcie (przytuleniem, uśmiechem, serdecznym spojrzeniem), już wiem, że poczuje się bezpiecznie. Dlaczego? Bo w jej głowie będą brzmiały słowa, które dobrze zna “Masz prawo…”. Jednocześnie czując intencję drugiej osoby, chęć pocieszenia, będzie w stanie odzyskać równowagę.

Dlaczego piszę o tym na koniec?

Ponieważ sama doszłam do tego, że nie zniszczymy dziecku życia źle dobranymi słowami. Że każdą komunikację można poprawić, uczynić lepszą. Można i zdecydowanie warto nad tym pracować. Powtarzam to sobie za każdym razem, gdy zdarza mi się zapomnieć, użyć słów, które nie są tak potrzebnym dla niej wsparciem. Okażmy sobie wyrozumiałość. Gdy trzeba, przeprośmy dziecko i wyjaśnijmy mu, że nie chcieliśmy naszymi słowami sprawić mu przykrości. Dziecko z chęcią to usłyszy i zapamięta. Będzie wiedziało, że następnym razem postaramy się inaczej wyrażać nasze myśli. Tak, by go nie ranić.

Nie ma jednoznacznych odpowiedzi, nie ma jedynie słusznego postępowania. Jest DROGA, którą kroczymy jako ludzie, jako rodzice. Na tej drodze zdobywamy doświadczenie, uczymy się, upadamy, czasem zadrapiemy sobie ręce i kolana. Czasem dłużej poleżymy. Jednak nie warto się poddawać. Dobra, oparta na szacunku komunikacja MA SENS. Jest potrzebna. Przynosi efekty. Daje rezultaty. Daje siłę – zarówno dziecku, jak i osobie dorosłej. Nawet jeśli w danym momencie tego nie widać, przychodzi dzień, w którym słyszymy z ust dziecka: “Mamusiu, masz prawo…”, “Mamusiu, nie szkodzi…”, “Mamusiu, chodź przytulę cię, bo widzę, że ci ciężko”, “Mamusiu, wiem, że nie zrobiłaś tego specjalnie”. I nie jest to absolutne odwrócenie ról. Dziecko w ten sposób daje znać, że przyjęło cenne dla siebie lekcje i posyła je dalej.
M!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *