Moje rodzicielskie MITY

W dzisiejszym wieczornym wpisie chciałam podzielić się z Wami jednym z moich odkryć… z moim osobistym zetknięciem się z rodzicielską rzeczywistością. Z rozwojową drogą, która doprowadziła mnie do tego, co wiem i czuję DZIŚ.

Od czasu, gdy Lila skończyła 7 miesięcy regularnie (choć z różną częstotliwością) uczestniczę w warsztatach dla rodziców. Doświadczam zbawiennej roli grup wsparcia, w których indywidualne osoby przekonują się, że ze swoimi wątpliwościami, niepewnościami, rozterkami nie pozostają same. Że czasem, na danym etapie rozwoju dziecka, po prostu jest trudno i my – rodzice – nie jesteśmy w tym osamotnieni.

Czasem opuszczałam te spotkania ze łzami w oczach, bo nagle coś do mnie dotarło, coś sobie uświadomiłam.

Czasem były to łzy wzruszenia, czasem smutku związanego z żegnaniem wyobrażenia o czymś (o sobie jako mamie dążącej do ideału, którego nigdy nie osiągnę, o mamie, która nigdy nie podniesie na dziecko głosu, nie popełni zbyt wielu błędów). 

Zdarzyło mi się: 
– i podnieść głos
– i popełnić bardzo wiele błędów, czasem z niewiedzy, czasem z jak najlepszych chęci, które okazały się średnio dobre dla mojej córki.

Niedawno, słuchając webinaru prowadzonego przez Anitę Janeczek – Romanowską z bloga Być bliżej coś do mnie dotarło… że w swojej głowie stworzyłam sobie wyobrażenie (mocno obciążające i mało realne do spełnienia), iż jak będę siw nieustannie rozwijać w roli rodzica (wspierającego, bliskościowego, empatycznego, komunikującego się w duchu potrzeb swojego dziecka), wówczas moja córka będzie miała anielskie dzieciństwo, pozbawione frustracji, napięć, mocnej złości i większych trudności. 

NIC bardziej mylnego. 

Jaki to ciężki do realizacji mit. 

Jak ograniczający w działaniu.

Jak napinający i usztywniający w tym, co się robi. Zauważcie, że każda złość, frustracja, wybuch dziecka może się wówczas okazać rodzicielską porażką dla osoby, która przecież dziecko wspiera, dba o jego uczucia, emocje, świat potrzeb. Która za cel stawia sobie odpowiadać niemal na każdy sygnał wysyłany przez dziecko.Która czasem myli, czym jest dziecięca potrzeba a pragnienie. Która myśli o sobie, że skoro ma jakąś wiedzę, pracuje nad sobą, to powinna wszystko robić jak najlepiej, poprawnie, bezbłędnie.

Nic bardziej mylnego.

Nic bardziej ograniczającego w działaniu i utrudniającego bycie rodzicem.Takim, jakom potrafimy być.

Nie dotarłabym do tej wiedzy, gdyby nie te 7 lat doświadczeń i interakcji z moją córką. 

Gdyby nie wiele rozmów z moimi koleżankami po fachu i nie po fachu. 

Gdyby nie spotkania z rodzicami w ramach grup wsparcia.

Gdyby nie zdania – klucze, zdania- żarówki, które doprowadzały mnie do obalenia własnych, dobrze zakorzenionych wcześniej teorii i przekonań.

Gdyby nie błędy, które popełniłam.

Gdyby nie momenty wybuchów złości, których moja córka była świadkiem i ktore motywowały mnie do tego, by przemyśleć, czy to co do tej pory robiłam jest ok i służy naszej relacji.

Gdyby nie sytuacje trudne, które konfrontowały mnie mocno z moimi działaniami i poglądami.

Czasem mocno zero-jedynkowym sposobem postrzegania rzeczywistości i rodzicielstwa.

Gdyby nie sygnały ofiarowane mi przez córkę, które stanowiły dla mnie drogowskazy do dalszej wędrówki.

Dziś bardzo mocno czuję, że dziecięca złość jest ważnym (czasem wręcz niezbędnym) elementem rozwoju. Potrzebnym w oddzielaniu się dziecka od rodzica, w dostrzeganiu gdzie ja jako rodzic się kończę a zaczyna moje dziecko jako autonomiczna, indywidualna i odmienna ode mnie istota.

Dziś mocno czuję, że jeśli na złość dziecka reagujemy niechęcią, potrzebą jej tłumienia i jak najszybszego pozbycia się, to znaczy, że potrzebujemy czasu. Dla siebie, ze sobą… by dotrzeć do tego, co dziecięca złość w nas odpala i uruchamia.Co i dlaczego nam robi. Co dla nas oznacza.

Złość, jak pięknie mówi o tym Anita Janeczek – Romanowska, musi odbyć swą drogę. Musi wybrzmieć, zostać wypuszczona na zewnątrz, co wiąże się z pojawieniem się jej różnych odcieni (od irytacji, zniecierpliwienia, po wściekłość). Złość zawsze jest informacją. I dla dziecka i dla rodzica. Złość dziecka nie świadczy o rodzicielskiej porażce, czasem wręcz odwrotnie.Daje rodzicowi sygnał, że młody człowiek czuje się przy rodzicu bezpiecznie i ma w sobie gotowość, by okazać emocje. Jeśli nie będzie pacyfikowana i tłumiona przez rodzica, z uplywem lat (tak… LAT) ma szansę być inaczej wyrażana i nazywana. 

Złość to bardzo ciekawy i bogaty obszar do opisywania i analizowania.Obszar moich cennych odkryć. Od czasu do czasu, w swoich wpisach, tymi odkryciami będę się z Wami dzieliła.

Być może okaże się, że w tych odkryciach nie jestem sama.

A jak jest u Was z tymi rodzicielskimi mitami? Obaliliście jakieś swoje mity rodzicielskie? Albo odkryliście istnienie jakiś mitów? Chętnie poznam Wasze doświadczenia.
M!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *