“Dzieciaku, czego Ty się tak boisz?”

Wizyty dziecka u lekarzy rozmaitych specjalizacji bywają czasem niezwykle stresujące. Będąc ich bezpośrednim świadkiem, towarzysząc córce w trudnych chwilach dostrzegam, że problem nie stoi tylko po stronie dziecka. Okazuje się bowiem, że dobre podejście do małego pacjenta bywa najwyższą wartością i trudną do opanowania sztuką.

Na przestrzeni ponad czterech lat tylko jedna lekarka swoimi słowami doprowadziła mnie do płaczu. Po wizycie opuściłyśmy z Lilą gabinet, po czym, gdy weszłam do auta poczułam, jak łzy lecą mi po policzkach. Dowiedziałam się, że moje dziecko, nie chcąc współpracować (czyt. posłusznie niczym osoba dorosła wykonywać wszystkich poleceń – bez cienia obaw, niepewności, wątpliwości) kiedyś wejdzie mi na głowę. Że, lekarka oczywiście nie zmusi córki do badania, ale już ja powinnam. Po tej niełatwej dla nas obu wizycie Lila, widząc moje łzy pytała, czy jestem smutna i dlaczego. Tłumaczyłam jej, że Pani mówiła mi przykre rzeczy i sprawiła, że zrobiło mi się źle.

Innym razem, kiedy zbliżała się jedna z trudniejszych dla mojej córki wizyt, z jej ust usłyszałam: “Mama, ja nie chcę jechać. Będę biła pana doktora”. “Lila, boisz się tego badania? Nie wiesz, jak będzie wyglądało?” – zapytałam, wiedząc, że czuje trudny do opanowania lęk i chcąc pomóc jej zrozumieć, jakie uczucia mogą nią targać. “Będę biła pana doktora, pan doktor jest brzydki” – mówiła ona, jakby nie słysząc moich słów. Postanowiłam zaproponować wspólną zabawę, w której jej lalki były pacjentkami. Bardzo bały się lekarza i nie chciały dać się zbadać. Wspólnymi siłami, rozmawiając z naszymi pacjentkami znalazłyśmy sposób, by dały się nam obejrzeć. Nie było to łatwe, ale się udało. Czym innym są jednak próby i zabawy, a czym innym rzeczywistość. Emocji nie da się przewidzieć i zaplanować, poziomu lęku również. Tym bardziej, jeśli lekarz ma jasne oczekiwania względem wizyty i swojego małego pacjenta. “No, ale czego Ty się boisz? Nie ma co się bać. Ty masz już cztery lata a zachowujesz się jak dwulatka” – usłyszała moja pełna obaw córka. Taki komunikat zdecydowanie zamyka na współpracę. W oczach Lili widziałam pogłębiające się zwątpienie i niezrozumienie sytuacji. W tym momencie zabrałam głos, podkreślając że ona rzeczywiście się boi, bo ostatni raz na wizycie u tego pana byłyśmy już dawno. Ma zatem prawo nie pamiętać, jak wizyta będzie przebiegała. Nie muszę chyba dodawać, że po tym nieprzyjemnym dla nas spotkaniu, obie wyszłyśmy z gabinetu niebywale wyczerpane. Niestety…. przypadków podobnego podejścia mamy bardzo dużo.

Zawsze, kiedy tego typu sytuacje nam się przytrafiają, później o nich rozmawiamy. O tym, co spowodowało, że trudniej było z daną panią lub panem współpracować. Pytam Lilę, co czuła, gdy była w gabinecie, czego się bała, co mogłoby jej pomóc podczas niełatwego dla niej spotkania. Robimy to na nasz własny użytek, aby następnym razem być bardziej świadome tego, co powoduje, że w danej sytuacji czujemy się źle. Moim celem nie jest zmiana osobowości lekarza bądź jego podejścia do pacjenta (to klasyczny przykład syzyfowej pracy, z góry skazanej na niepowodzenie). Najważniejsze jest dla mnie wytłumaczenie dziecku, dlaczego czasem ktoś mówi przykre rzeczy (choć bywa, że sama tego nie rozumiem) i wskazanie, jak można sobie z tym później poradzić (albo przez wyrzucenie emocji płacząc, przytulając się, rozmawiając, wspólnie bawiąc odtwarzając scenkę, której było się uczestnikiem, czytając książki, idąc na spacer itp.). Jednocześnie dbam o to, by (jeśli moja lub Lili granica zostanie mocno przekroczona) poinformować o tym osobę, która próbuje momentami zbyt inwazyjnie specyfikować moją córkę lub w sposób obraźliwy ocenić moje metody wychowawcze nic o mnie nie wiedząc. Wiem też, ani dziecko, ani osoba dorosła nie uniknie frustracji w trakcie swego życia. Będzie stykało się z rozmaitymi osobami i ich reakcjami, z nieprzyjemnym tonem, nieuprzejmym komentarzem, złośliwością, wyśmiewaniem, cynizmem, szyderstwem. Nikt przed tym swojego dziecka nie uchroni. Niestety, bo czasem bardzo by się chciało.

Jedyne co pozostaje, to wyposażyć je w dobre narzędzia, dzięki którym będzie potrafiło sobie poradzić, odbić od smutku, zawodu, żalu, niezrozumienia ludzkich zachowań i dalej iść przez życie. Dając sobie tyle czasu na ochłonięcie, ile tylko będzie potrzebowało. Pozwalając sobie na łzy, chwilowe wycofanie, milczenie, złość, smutek. Potrafiąc się obronić i dając sobie prawo do wyrażania lęków i obaw. Kiedy tylko mogę, powtarzam Lilci, że ma prawo: czuć strach, lęk, niepokój (nie ma żadnego progu wiekowego, od którego powinniśmy przestać czuć lęk przed kimś lub przed czymś), ponieważ jest to bardzo ważną dla niej informacją. Sygnałem, który pomaga chronić siebie. Zwiększać samoświadomość, poczucie, że wie, co czuje. Kompasem pomocnym w szukaniu odpowiedzi na pytanie, skąd te uczucia się biorą. Powtarzam Lilci, że ma prawo nie lubić jakiegoś jedzenia, bo dzięki temu zyskuje cenną wiedzę na temat tego, co jej smakuje, a co nie. Czy my – dorośli jemy wszystko, co się nam oferuje? Jeśli tylko mamy wybór, dokonujemy go. Dziecko również. Oczywiście, zachęcam Lilę do próbowania rozmaitych potraw, by poznawała nowe smaki. Jednak nie zmuszam ją do tego, by jej smakowało. Ja szpinak polubiłam dopiero w okolicy dwudziestych urodzin, kiedy przez przypadek zjadłam go na pizzy myśląc, że to brokuły. Powtarzam Lilci, że wcale nie musi być dzielna (czyli bez strachu, lęku, obaw podchodzić do wszystkiego, co wywołuje w niej lęk tylko po to, by mnie lub kogoś innego zadowolić), że ma prawo do słabości, niepewności, wycofania się z podjętej wcześniej aktywności (np. jeśli wcześniej zdecyduje, że pokona jakiś tor przeszkód, ale w trakcie drogi stwierdzi, że się boi, nie będę napierała. Bo chcę, by uczyła się słuchać siebie, swojego ciała i obaw. Oczywiście, kiedy rozwiązuje trudną dla niej rzecz, zachęcam ją słowami, aby się nie poddawała, żeby spróbowała – bez przesadnej presji z mojej strony. Tutaj niezwykle ważne, jak zdążyłam zaobserwować – jest przyglądanie się swojemu dziecku, jego temperamentowi, charakterowi, potrzebom. Każde dziecko jest indywidualne, potrzebuje innego podejścia i to właśnie za tymi jednostkowymi potrzebami warto podążać i wychodzić im na przeciw.

Zawsze jednak z niesłabnącym podziwem obserwuję działania lekarzy, których fantastyczne podejście do małych pacjentów przywraca wiarę w ludzi. I powoduje, że czuję ogromną wdzięczność za to, że są również wspaniali specjaliści, którzy potrafią skraść małe, dziecięce serca. Dowodem tego jest moja ostatnia rozmowa z Lilą.

– “Mama, a wiesz, że pani dentystka ostatnio robiła mi w buzi myjnię? I musiałam karmić ślimaka wodą, którą mu sama nalewałam? Ta pani dentystka nie naprawia mi zębów, tylko się ze mną bawi. Mama, a czemu ona się ze mną bawi?” po czym, nie czekając na moją odpowiedź, dodaje: “Pewnie po to, żeby mi naprawić ząbki”.
M!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *