Czy byłam dziś wystarczająco dobrą mamą?
Moja droga Czytelniczko 🙂
Piszę do Ciebie, siedząc w ulubionym, domowym miejscu, czyli w kuchni. To tu najczęściej powstają moje wpisy, nagrania, pomysły. Tu najlepiej się koncentruję. Tu często odzyskuję równowagę po trudnym dniu. Tu pracuję. Tu przychodzi moja Lilcia, siada obok, przynosi kalendarz i rozkłada go tak, by wyglądał jak laptop. Chce pisać na komputerze tak, jak ja 🙂 W kuchni nie tylko pracuję i przygotowuję posiłki. Uwielbiam przynieść tu stos ukochanych książek i czytać, trzymając w jednej ręce ciepłą herbatę z sokiem malinowym, a drugą przewracając strony ukochanych publikacji. Nie czytam jednej książki, lecz kilka różnych naprzemiennie. Coraz rzadziej zastanawiam się, czy to dobrze, czy źle. Czy lepiej byłoby czytać jedną spokojnie, powoli, koncentrując się tylko na niej. Staram się kierować myśli na dobre tory, akceptując to, jaka jestem na chwilę obecną, tu i teraz. Czy mi się to udaje? Nie zawsze, jednak wytrwale pracuję, aby tak było.
Zdarzają się jednak wieczory, w których po położeniu Lilci, zaczynam ciężką pracę. Umysłową. Prawdziwe główkowanie.
“Czy dziś byłam wystarczająco dobrą mamą?”, “Ech, chyba za dużo się złościłam i irytowałam”, “Kiedy walczyła o siebie, straciłam niepotrzebnie cierpliwość”, “Zbyt mało uważnie jej słuchałam”, “Irytowałam się, kiedy zadawała mi kilka razy to samo pytanie”, “Nie pozwalałam jej próbować i eksperymentować z rzeczami, które były dla niej ważne”, “Za dużo dziś pracowałam, kiedy ona szukała mojej uwagi i zabiegała o wspólną dla nas chwilę”, “Za często zapominam, jak to jest być dzieckiem, czuć jak dziecko i jak dziecko potrzebować”, “Zamieniam się w zgorzkniałego dorosłego”, “Muszę umówić Lilę do lekarza, żeby skontrolować: wzrok, postawę, zęby”, “Nie przyłożyłam się dziś do obiadu, za mało serca w niego włożyłam”, “Muszę częściej odkładać telefon na bok i zamykać komputer”, “Fatalnie jestem zorganizowana – na nic nie starcza mi czasu”, “Muszę ogarnąć towarzyszący mi chaos i stworzyć listę zadań do wykonania”, “Chciałabym bardziej wyluzować, by cieszyć się życiem w pełni, tak jak wtedy, gdy sama byłam dzieckiem. Przecież jeszcze nie zapomniałam, co wtedy czułam i jak świat wówczas postrzegałam”.
Tym sposobem jedna myśl goni drugą. Pięknie zostało to pokazane w komedii obyczajowej “Jak ona to robi”, kiedy główna bohaterka, starając się pogodzić bycie mamą i kobietą pracującą przestaje ogarniać otaczającą ją rzeczywistość. Wieczorem, gdy kładzie się spać, zamiast zamknąć oczy i się wyciszyć, ona tworzy w głowie listę rzeczy do zrobienia.
Czy Wam również zdarza się wpadać w pułapkę dręczących, nie dających wytchnienia myśli? Czy Wy też zapędzacie własny umysł w kozi róg i zamiast cieszyć się wieczorem, korzystać z chwili dla siebie, rozmyślacie o tym, co się nie udało, co można było zrobić lepiej? Nie? To wspaniale 🙂 Tak? Doskonale Was rozumiem i łączę się w bólu. Bo sytuacja powyżej opisana jest idealnym przykładem , w którym myślenie BOLI. Od krytycznego, nieprzyjemnego analizowania boli nas cały człowiek (małe wewnętrzne dziecko, jak i ciało, głowa, szyja). Czy warto w ten sposób katować się myślami? Myślę, że odpowiedź jest oczywista. Spędzimy ze sobą najbliższe lata, bądźmy więc wyrozumiali, serdeczni i dobrzy dla nas samych. Okażmy sobie zrozumienie, odpuśćmy, pozwólmy sobie na błędy. Jako pracujący nad samoświadomością rodzic, który dąży do jak najlepszej komunikacji z własnym dzieckiem oraz bliskimi myśleć z pewnością nie przestanę. Dlaczego? Bo analizowanie niektórych moich działań oraz reakcji mojej córki w odpowiedzi na te działania pozwala mi zastanowić się, jak w podobnej sytuacji mogłabym inaczej zareagować. Jakich użyć słów, aby:
– Lilę wesprzeć, a nie stłamsić.
– pomóc jej rozkwitać i zdobywać cenną wiedzę na swój temat, a nie pomniejszać.
– towarzyszyć jej w pełnym radości i ekscytacji wzrastaniu a nie ograniczać swoim lękiem i obawami. – stwarzać jej warunki do sprawdzania swoich sił, eksperymentowania, odkrywania swoich możliwości a nie zabraniać.
– uczyć ją, jak ważne i potrzebne może być słowne wsparcie, pocieszenie, obecność, serdeczność.
– zastanowić się, dlaczego w danym momencie reaguję nawykowo i mechanicznie.
– mieć większą samoświadomość.
Rodzic, który rozumie powód swoich lęków, słów, obaw, reakcji ma w rękach potężne narzędzie – może zmieniać siebie, zmieniać relacje z innymi ludźmi, może pomagać rozkwitać istocie, która:
– kocha go bezinteresownie i potrafi najpiękniej cieszyć się życiem
– potrzebuje zrozumienia i wiedzy dotyczącej swojego rozwoju.
– potrzebuje obok siebie cierpliwego, kochającego bezinteresownie przewodnika.
– spogląda w oczy dorosłego z ufnością, nieskrywaną miłością, pełnym oddaniem.
– usilnie zabiega o samodzielność, niezależność, możliwość odkrywania świata.
– potrzebuje wiedzieć, co czuje, szczególnie wtedy, gdy emocje nią targające są zbyt silne, aby można było siebie zrozumieć.
Myślę, że wielu dorosłych toczy wewnątrz siebie podobną walkę – dwa światy walczą o dominację – ten dziecięcy i ten racjonalny, dojrzały. Nie ma jedynie słusznego sposobu na udane rodzicielstwo. Z mojego 4.5 – letniego doświadczenia wynika, że bycie świadomą, podążającą za własnym dzieckiem mamą to niezwykle ciężka praca. Miewam gorsze dni, kiedy czując, że nie mam zbyt dużych zasobów (bo zarówno dobry humor, jak i cierpliwość wzięły sobie wolne) najchętniej zamknęłabym się w łazience i przeczekała. Czy uciekam? Jeśli mam możliwość, biorę chwilę wolnego i jadę na fitness lub zakupy, aby odzyskać równowagę. Gdy jednak warunki na to nie pozwalają, mówię córce otwarcie, że dziś jestem nerwowa, niespokojna i przepraszam za swój brak cierpliwości. A ona, kiedy odczuwa jakiś brak, jasno i otwarcie mi to komunikuje: “Mama, dziś ani razu się do mnie nie uśmiechnęłaś. A kiedy się do mnie nie uśmiechasz, myślę, że mnie nie kochasz“. Mocne, dosadne, a jakże ważne słowa z ust 4.5 – latki. Uwielbiam ją za to, że potrafi powiedzieć mi, co czuje, czego jej brakuje, co sprawia jej przykrość. I zawsze jej za to dziękuję. Jej słowa są dla mnie najlepszym lekarstwem, pomagają się zatrzymać i pomyśleć. Skłaniają do refleksji i zachęcają do dalszych rozmów. Jeśli miałam gorszy dzień i w swoich oczach jako mama niezbyt dobrze się spisałam, kolejny dzień zaczynam z inną energią i siłami. Na nowo. Wewnętrznego krytyka odsyłam na odpoczynek i wyłuskuję z jego słów to, co najważniejsze. Wybieram obszary swojego działania, które wymagają pracy, rozmyślam, jak inaczej mogłabym coś zrobić lub powiedzieć tak, aby moje dziecko czuło się ważne, szanowane i rozumiane.
Często, zanim usnę, staram się pomyśleć o tym, co (pomimo trudności) mi się udało. Na przykład wtedy, kiedy Lila ochroniła się przed upadkiem, a ja powiedziałam do niej: “Wow, Lila, jaki Ty masz refleks. Popatrz, prawie byś upadła, a przytrzymałaś się, dzięki temu nie uderzyłaś się w głowę“. Widzę wtedy, jak ona rośnie, jak się cieszy, jak zyskuje siłę i wiarę w siebie.
Przypomina mi się również sytuacje, w której ona po raz kolejny prosi mnie o coś, do czego nie jestem przekonana i protestuję …. po czym odpuszczam, widząc jak bardzo jej na czymś zależy. “Lila, wiesz co?” – mówię wtedy do niej. “Jesteś bardzo wytrwałą dziewczynką. Podoba mi się u ciebie to, że potrafisz walczyć o coś, na czym bardzo ci zależy. To w życiu bardzo cenna umiejętność“. Bezcenne są dla mnie chwile, w których nie tylko przed snem mówię do niej: “Lila, bardzo ciebie kocham. Cieszę się, że jesteś” a ona wówczas odpowiada: “Ja też.”
Czego dzięki temu się uczę? Aby pomimo błędów i typowych, rodzicielskich, komunikacyjnych wpadek pamiętać o tym, co robię dobrze. Warto wiedzieć, co można zmienić, aby nasze dziecko wzrastało w atmosferze szacunku, akceptacji i bezwarunkowej miłości.. Ważne jednak, aby samokrytyka nas nie przygniotła. Aby motywowała do starań i samorozwoju. Pojawiające się w mojej głowie krytyczne myśli uczę się zamieniać w rozwojowe zadania do wykonania. Dlaczego? Aby zarówno mi, jak i mojemu dziecku i mężowi żyło się lepiej. Dlatego na koniec wszelkich rozważań szukam…. sytuacji, momentów, w których coś mi się udało, w której przełamałam jakiś nieznośny nawyk. Życzę Wam, abyście w natłoku rozmaitych, nierzadko męczących myśli potrafiły siebie docenić i znaleźć w sobie dobro oraz własną wyjątkowość. Dziecko często patrzy na nas – dorosłych zupełnie inaczej i o wiele przychylniej niż my same siebie postrzegamy.
M!
2 komentarze
martajadzia
Mój synek też mnie zapytał kiedyś “to mama już mnie nie kocha?” Ten tekst jakby o mnie pisany. I ta lista rzeczy do zrobienia w głowie. Ech.
mowosfer
martajadzia myślę, że takie pytania dzieci bywają dobrym budzikiem dla nas – dorosłych. Uważam, że nigdy nie jest za późno na zmiany, na to by zrobić coś inaczej, a nawet aby porozmawiać o tym, co w naszym odczuciu mogliśmy byli zrobić lepiej :* Ślę uściski i życzenia dobrej energii. Niech będzie przy Tobie i dodaje sił 🙂